piątek, 25 kwietnia 2014

Wielkanoc w Świątyni Buddyjskiej – nieco niekomfortowe zderzenie ze spokojem duchowym.



"Wyjdź ze swojej strefy komfortu. Możesz wzrastać tylko, jeśli jesteś gotów czuć się dziwnie i niekomfortowo próbując czegoś zupełnie dla Ciebie nowego."
- Brian Tracy


Korea to kraj w około 30% chrześcijański (nie mylić z katolicyzmem) niestety, za każdym razem, kiedy chciałam wejść do kościoła okazywało się, że jest zamknięty na cztery spusty. Naturalną koleją rzeczy skierowałam się więc w stronę świątyń buddyjskich. W końcu, Bóg jest jeden, a do tego te świątynie, otwarte są od wschodu do zachodu słońca. Tym właśnie sposobem tegoroczne Święta Wielkanocne spędziłam w Guryongsa Temple w Parku Narodowym u podnóża góry Chiaksan.


Nigdy nie wykazywałam większego zainteresowania Buddyzmem, posiadana przeze mnie wiedza jest raczej o zabarwieniu historycznym niż duchowym postanowiłam więc skorzystać z programu stworzonego przez Jogye Order of Korean Buddhism oraz Koreańską Izbę Turystyczną pod wiele mówiącą nazwą „Templestay”. Pomyślałam, ze to dobry pomysł żeby się trochę wyciszyć i zrelaksować. Weekend w SPA to jednak lepszy pomysł na relaks i teraz wiem to na pewno! Gdyby jednak ktoś pragnął odnowy bardziej duchowej niż cielesnej, również i w Polsce są miejsca, w które można zajrzeć: Pustelnia Złotego Lasu w Rytwianach, benedyktyński Tyniec czy Stoczek Klasztorny to tylko niektóre z klasztorów proponujących nieco inną formę relaksu dla strudzonych korporacyjnym wyścigiem szczurków.


Program „Templestay” podobnie jak te, proponowane przez polskich zakonników polega na udziale w życiu świątynnym wraz z mnichami. Koreański Buddyzm ma 1700 letnia tradycję. Mówi się, że świątynie przesiąknięte są historią oraz mądrością mnichów. Osobiście nie mogę ustosunkować się co do ‘duchowości’ tych miejsc, przyznaję jednak, iż panuje w nich niczym niezmącony spokój, który bardzo kojąco wpływa na samopoczucie i nastrój a już samo przebywanie na terenie kompleksu świątynnego jest formą swoistego rodzaju mimowolnego relaksu.

Dzień w świątyni buddyjskiej zaczyna się o 3 rano. Jeden z mnichów obchodzi teren świątynny bijąc w drewniany gong, co ma na celu duchowe oczyszczenie świątyni oraz obudzenie jej mieszkańców do życia. Ja dostałam na szczęście taryfę ulgową i nie musiałam wstawać o 3.00, słyszałam jednak całą ceremonię z mojej sypialni. O spaniu jednak mowy nie było, ponieważ już o 4.00 rano odbywają się pierwsze modły, a ściślej mówiąc śpiewanie mantry, której dźwięk rozchodzi się po całym kompleksie świątynnym a obecność gór potęguje tylko jej moc. 



Wstałam około 6.00 rano, w samą porę na śniadanie. Jedzenie świątynne jest dość monotonne i składa się zazwyczaj z ryżu, glonów, owoców, grzybów i orzechów, czyli wszystkiego tego, co udostępniane jest przez naturę w okolicy świątyni.  

Po śniadaniu, mnisi mają chwilę dla siebie. Można z nimi porozmawiać, medytować, ćwiczyć jogę, sztuki walki, zrobić kwiaty lotosu z papieru czy po prostu pójść na spacer. Bariera językowa jest tu zupełnie nieistotna. Od 9.00 do 11.00 kolejne modły i składanie ofiar z ryżu i owoców na głównym ołtarzu.  W południe serwowany jest lunch, który notabene niewiele różni się od śniadania.

Po lunchu, mnisi znów mają odrobinę wolnego czasu. Część z nich medytuje, część bawi się z psem, część czyta gazetę albo przegląda strony internetowe. Znajomy mnich (którego co tydzień uczę mowy Shakespeare’a) miał ochotę pograć w Monopol, z tą tylko różnicą, że zamiast domków były świątynie z pagodami a zamiast pionków postacie Buddy ;-) Po wygranej partyjce Seung-won pokazał mi tradycyjny, koreański sposób parzenia herbaty. Miałam wrażenie, że pragnął kontaktu ze światem zewnętrznym (czyli w tym wypadku ze mną) nie mniej niż ja, kontaktu z jego, zamkniętym za murami świątynnymi, trochę mistycznym miejscem, które zgodnie z legendą zamieszkane było przez dziewięć smoków, zanim powstała tam świątynia. Pomyśleć tylko, że nasza Polska posiadała w historii tylko jednego smoka i to podstępnie zamordowanego przy użyciu jagnięciny. Pewnie w dzisiejszych czasach Dratewka oskarżony by został o związki z islamskim terroryzmem poprzez luźne powiązanie z jagnięciną…. ;dzisiejszy świat jest jednym wielkim, globalnym konfliktem. Dla mnichów z Guryoungsa Temple nie ma natomiast zupełnie znaczenia wyznanie osób odwiedzających świątynię, ateizm tez jest szeroko akceptowany i żadnego mnicha nie dziwi, ze można wierzyć tylko w swoje możliwości a nie nadrzędna siłę sprawczą, to ożywcze doświadczenie poprzebywać w takiej bezwarunkowo akceptującej rzeczywistość atmosferze.


Wieczór w górskich świątyniach przychodzi wcześniej niż w reszcie świata. Kolacja podawana jest o 17.00, później już tylko modlitwa w głównej świątyni. Dzień kończy się o 21.00, kiedy to wszyscy kładą się spać.  

W moim przypadku pobyt w świątyni Gurryongsa nie doprowadził do przemiany duchowej, zresztą nie takie było moje założenie, kiedy przekraczałam progi świątynne. Pobyt w tym miejscu dał mi szansę odskoczni, skupienia się na sobie i nakreślenia planu działania na najbliższy rok. Chyba niezłe (a przynajmniej satysfakcjonujące) osiągniecie jak na pobyt w miejscu, które zupełnie do mnie nie pasuje i w którym nie raz nadwyrężona została strefa mojego komfortu psychicznego ;-)





2 komentarze:

  1. Bardzo dziękuję za ciekawy opis :-) Często zaglądam na państwa bloga ale to wcześniej przeoczyłam. Jeśli się zdecyduję na odwiedzenie tego miejsca to na pewno będę prosić o pomoc jak się tam dostać. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Dostać się tam bardzo łatwo :)
    Z Express Bus Terminal z Seulu godzinka z hakiem do Wonju, potem autobusem miejskim do bram parku narodowego, stamtąd do świątyni piechotą.
    Bardzo nam miło, że przydają się na coś opisy naszych peregrynacji.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...